poniedziałek, 30 listopada 2009

Szambo

Zanim nie zacząłem mieszkać w Wawrze na dobre, temat wywozu szamba zupełnie mnie nie interesował. Teraz, kiedy jestem już mieszkańcem tej dzielnicy, przynajmniej raz w miesiącu pojawia się temat, czy trzeba już zamówić wywóz.

Początkowo wydało mi się, że zasadnicza różnica pomiędzy firmami zajmującymi się wywozem szamba, ogranicza się wyłącznie do ceny. Zanim zdecydowałem się na pierwszy wywóz zrobiłem mały wywiad wśród sąsiadów oraz w sieci. Wyszło, że 170 zł za wywóz 10 m3 to przeciętna cena. Zatem wybrałem firmę polecaną przez innych.

Firma zasadniczo była ok. Jedyną interesującą kwestią było to, że zwykle szambiarka nie wybierała wszystkiego. W związku z tym, że nie było to jakoś istotnie dużo, nie robiłem z tym problemu. Tym bardziej że miałem swoją teorię na ten temat. Otóż rura odpływowa do wybierania nieczystości zamontowana została kilka centymetrów nad poziomem dna. Gdyby była na poziomie dna to czasami mogłaby się przyssać do dna. Dlatego szambiarka nie była w stanie wybrać wszystkiego i to, co było poniżej tej rury nie mogło być wybrane.

Któregoś dnia na mojej ulicy zagadnęła mnie jakąś inna firma, czy nie chciałabym skorzystać z ich usług. Cena była niższa o 10 zł. To z jednej strony niedużo, ale jeśli tak przemnożyć to przykładowo przez 12 miesięcy, to w ciągu roku można zaoszczędzić prawie na jeden wywóz. Stwierdziłem, że przecież niczym nie ryzykuję i do następnego wywozu zamówiłem nową firmę.

Początkowo było wszystko ok. Nigdy zresztą nie było mnie w domu, kiedy przyjeżdża szambiarka, więc jeśli nawet było coś nie tak, to nie miałem szans tego zauważyć.
Aż do ostatniego tygodnia. Tak się złożyło, że szambiarka przyjechała o 12 w południe, a ja byłem akurat w domu. Wydawało się, że wszystko idzie po staremu do momentu, kiedy usłyszałem dziwny szum. Akurat byłem w kuchni. Hałas dochodzący od zlewu w kuchni był co najmniej dziwny. Wreszcie domyśliłem się, że trwa właśnie odsysanie. Słyszałem jak gdyby ciąg powietrza. Przez moment zastanawiałem się nawet, czy gdybym nie miał sitka w zlewie i gdyby w zlewozmywaku leżało akurat coś w miarę lekkiego, to czy ten ciąg by to zassał…
Potem jeszcze okazało się, że we wszystkich muszlach w domu było mniej wody niż zwykle. Pomyślałem, że to musi być jakaś fachowa firma, która odsysa nie tylko ze zbiornika, ale również z rur i nie tylko.

Mój zachwyt nie trwał jednak długo. Po kilku minutach w domu pojawił się taki odór, że ciężko było w nim wysiedzieć. Wietrzenie niewiele dało. Musiałem pójść na spacer, bo głowa mnie rozbolała od tego. Po powrocie niestety nieprzyjemny zapach nadal się utrzymywał. Dopiero wieczorem, czyli po 7-8 godzinach, można było normalnie oddychać.
Wcześniej nie miałem tego problemu. Ale teraz się zastanawiam nad tą firmą. Czy było to coś jednorazowego, czy może tak będzie już zawsze? Nie wyobrażam sobie długiego wietrzenia domu zimą, kiedy temperatura na dworze spada poniżej zera.

Mieszkam w Wawrze od pół roku. Moje doświadczenia z wywozem szamba są raczej jeszcze niewielkie. Ciekawi mnie, jak radzą sobie z tym nieprzyjemnym tematem inni mieszkańcy dzielnicy i czy miewają podobne problemy jak ja ostatnio.
dodajdo.com

Dojazdy do pracy

Na blogu pojawiły się już komentarze, czy ten blog jeszcze żyje, czy ktoś tu jeszcze coś pisze…
Tak wiem, dawno nie pisałem. Postaram się jednak wrócić do mojego poprzedniego zwyczaju i będę pisać częściej, chociażby o czasie moich dojazdów do pracy, które w ostatnim czasie stały się co najmniej niewytłumaczalne.

Otóż od kilku tygodni zacząłem zauważać pewien powtarzający się schemat. Aż do dzisiaj, kiedy nagle moja teoria legła w gruzach. Zacznę jednak od początku. Do pracy jeżdżę nadal do centrum, obok stacji metra Politechnika. Z domu wyjeżdżam zwykle o tej samej godzinie, tj. ok. 8:00-8:10. W poniedziałki dojazd do metra Politechnika zajmował mi od kilku już tygodni 60 minut! O zgrozo, kiedy przypomnę sobie lipiec, sierpień, kiedy dojazd zajmował mi tylko 15-20 minut, to teraz nie mogę się do tego po prostu przyzwyczaić. Do tego męczą mnie wyrzuty, że tracę czas, stojąc w tych fatalnych korkach na Wale, a potem na Trasie Łazienkowskiej.
We wtorki, w ostatnich miesiącach dojazd się trochę skracał i przeciętnie zajmował mi 50 minut. Z każdym kolejnym dniem dojazd trwał krócej, tak by w piątek osiągnąć jakieś 35 minut.
Po jakimś czasie zacząłem się zastanawiać, skąd to wynika. Odnośnie poniedziałków miałem już własną teorię, aż do dzisiaj…

Moja teoria mówiła, że długi dojazd wynikał pewnie stąd, że do stolicy wracają ci, którzy pracują tu w tygodniu, a w weekendy wracają do domu za Warszawę. Po drugie zwykle w poniedziałki ludzie są najbardziej zmotywowani do pracy. Robią sobie plany przez weekend, że czego to oni nie osiągną w nowym tygodniu i jadą do pracy na łeb na szyję, żeby realizować te plany. Wydawało mi się jednak, że ta motywacja stopniowo spada analogicznie do skracania się czasu dojazdu. W piątek niektórzy myślą już tylko o weekendzie i do pracy nie jadą na 8:30, jak ja, tylko np. na 9:30 albo i na 10. Są pewnie i tacy, którzy robią sobie w piątek od razu weekend i w ogóle nie wyciągają wozu na drogę, a przynajmniej nie przed 10 rano.

I tak sobie budowałem własną teorię aż do dzisiaj, kiedy to czas dojazdu do pracy zajął mi tylko 35 minut! Niesamowite! I to w poniedziałek! Z jednej strony bardzo mnie to ucieszyło, ale z drugiej strony potwierdziło, że nie da się w żaden sposób przewidzieć czasu dojazdu.
dodajdo.com